sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 11

Wstałem wypoczęty jak nigdy. Nawet humor miałem o dziwo dobry. Poszedłem pod prysznic, a potem szybko ubrałem się i zbiegłem do piekarni po croissanty.
Z pieczywem wróciłem do mieszkania.  Położyłem bułki na blacie, kiedy zaczął dzwonić mój telefon. Nie zdążyłem odebrać, ponieważ nie wiedziałem gdzie palnąłem urządzenie. Znalazłem je dopiero po kilku minutach za sofą w pokoju. Winiar i mama próbowali się ze mną skontaktować. Wróciłem do kuchni z laptopem pod pachą.  Uruchomiłem go i przygotowałem sobie kawę. Na Skype niemal od razu wyświetliło się połączenie od mamy. Oczywiście moja rodzicielka w przeciwieństwie do mnie nie przespała wcale nocy. Po chwili zapadła niezręczna cisza. Jednak moja mama ją przerwa i zaczęła pocieszać. Mówiła, że wszystko się ułoży. Do moich oczu momentalnie napłynęły łzy, ale odwróciłem głowę w drugą stronę, aby niczego nie zauważyła. Musiałem być twardy.
-Mamo, proszę przestań - spojrzałem na ekran. 
-Łukasz, wiem ile Agnieszka dla Ciebie znaczy.  
-Na całe szczęście nie mieliśmy dzieci. Wtedy byłoby znacznie trudniej - powiedziałem twardo
-Zdałeś sobie z tego sprawę, że ona może być w ciąży?
-Nie może - zaprzeczyłem. 
-Łukasz, ale gdyby, to co wtedy? 
Moja mama zaczęła zadawać coraz głupsze pytania.
-Mamo nawet takich domysłów nie snuj! Zabezpieczaliśmy się. Ona nie chciała mieć dzieci. Dlatego mimo jej zastrzyku to jeszcze prezerwatywa idzie ruch - rzuciłem gniewnie. - Przepraszam - szepnąłem po chwili. - Nie powinienem Ci mówić takich szczegółów.
-Łukaszku tak mi przykro...
-Niech Ci nie będzie przykro.
-Synku, to Twoja żona. 
-Która mnie zdradziła - dokończyłem.
-Masz rację -westchnęła. - Może to i dobrze. Poznasz kogoś wartościowego, który wesprze cię w każdej sytuacji i da to czego ona ci nie dała.
-Mamo... jeszcze się nie rozwiodłem, a ty już snujesz plany na moje życie - warknąłem
-Przepraszam synku - powiedziała cicho.
-Mamuś, jest tata lub moja kochana siostrzyczka? - zmieniłem temat.
-Nie, wyszli na rynek po składniki na leczo - odpowiedziała.
-Dobrze. Ucałuj ich ode mnie, ja będę już kończył. Niedługo się spotkamy - powiedziałem.
-Zadzwonimy do ciebie jeszcze, albo ty się synku odezwij. Trzymaj się - rzekła, a ja zakończyłem połączenie.
Schowałem twarz w dłonie i głęboko westchnąłem.
Wstałem i poszedłem do kuchni. Przegryzłem jednego croissanta, a później upiłem łyka kawy.
Niemal po kilku sekundach wyświetliło się zdjęcie Winiarskich na Skype.
Niechętnie znowu usiadłem przy stole i odebrałem.
-Cześć stary - przywitał się. - Jak się czujesz?
-Hej. Właśnie rozmawiałem z mamą...
-I co powiedziała? Jak zareagowała? - wypytywał.
-Lepiej nie pytaj. Już mnie pocieszała i mówiła, że znajdę sobie szybko kogoś nowego...
-o kurde... to dlatego taki wkurzony jesteś? 
-Tak. Już myśli o nowej partnerce dla mnie, która da mi dziecko.
-Łukasz, spokojnie. To co powiedziała twoja mama była trochę nie na miejscu.
-Też tak uważam - odparłem. - Jeszcze pomyślała o tym, że Aga może być w ciąży. Co jej do głowy przyszło?
-No, w końcu byliście teraz na wakacjach... - poruszył znacząco brwiami.
-Przestań. Pierwsze co, to upewnienie się, którego wzięła zastrzyk i potem czy mam gumki.
-Serio?! - zrobił duże oczy.
-Mhm...
-To chujowo. Ale przynajmniej masz pewność.
-Wiem. Wkopałbym się nieźle gdyby było inaczej...
-I teraz musisz mieć brak skrupułów, tak jak ona. 
-Łatwo ci mówić - oparłem się.
-Uwierz mi, że nie. Też ją znam. Ciężko mi w to uwierzyć. 
-Wiem. Mnie też. W końcu wydawało mi się, że ją znam. 
-Najlepiej z nas - rzekł.
-Jednak nie na tyle... Ach... było, minęło. Niedługo się zabliźni.
-Oby. I jak rehabilitacja?
-Dzisiaj na godzinę 16 muszę się zjawić w szpitalu i wtedy zobaczymy jak będzie.
-Ale już lepiej? - zapytał.  -I napisz co powiedział lekarz.
-Dobra, odezwę się na pewno. Myślę,  że jest lepiej. Niedługo zgrupowanie... Pewnie dostaniesz powołanie, w to nie wątpię - poruszyłem temat.
-Tak, Stefan do mnie dzwonił - powiedział radośnie.
-A jak Antek i reszta?
-Daga lamentuje, że jeszcze ma brzuch, a jesteśmy na wakacjach. Oli jest kochany i mądry. Bardzo rozważny, dba o brata. I przygotowuje się do szkoły. Znów w Bełchatowie. Dzwonił już do kolegów  z klasy i ogóle.
-Wracasz do Bełchatowa? - uśmiechnąłem się. - Co nic nie mówiłeś?
-Zapomniałem. Poza tym, jeszcze tego nie rozgłośnili, bo nie podpisałem kontraktu.
-Rozumiem, jednak cię ciągnie do Bełchatowa...
-Uwierz, że tak. Poza tym, wydaje mi się, że to będzie dobre wyjście dla mojej rodziny.
-No tak, szkoła Olisia i tak dalej... - stwierdziłem.
-No... a Ty? - spojrzał na mnie.
-Ja... nawet nie wiem co ze sobą począć - podrapałem się po głowie.
-Nie rozumiem?
-Raczej rozwiążę kontrakt u Rusków, a co dalej to nie wiem. Dostałem kilka ofert... Jednak do Polski nie wrócę, żeby grać. A co z kadrą, to pewnie też nic nie wyjdzie, bo nikt nie dzwonił. Szczerze mówiąc, to się nie dziwię...
-Ziomek.... nie wiem co ci powiedzieć. 
-Wiem, że przez tą kontuzję wszystko się posypało.
-Co ty chrzanisz?! - krzyknął.
-Gdyby nie kontuzja, to grałbym w kadrze - powiedziałem twardo.
-Nie ma gadania co by było gdyby! Jesteś i teraz! Musisz pomyśleć nad klubem.
-Michał, dobrze wiesz, że to mnie skreśla. Wiem, co do klubu to podejmę decyzję niedługo. Najbardziej interesują mnie Włochy...
-Zrobisz jak będziesz chciał, w to się nie będę mieszać. Ważne, żeby tobie było dobrze. A co zrobisz, jak dostaniesz powołanie do kadry? - zapytał.
-Zgodzę się. Będę chciał pokazać wszystko, co potrafię i na pewno dam z siebie wszystko - opowiedziałem od razu.
-I wrócił mój Ziomek!
Zaśmiałem się w głos.
-Zobaczymy. Jeżeli będę coś wiedział, to dam znać.
-Dobra stary, ja kończę, bo śniadania jeszcze nie jadłem. 
Podsunąłem croissanty do monitora. 
-Chcesz? 
-O nie.... teraz już na pewno kończę. 
Jak na znak rozległo się Miskowe burczenie w brzuchu
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Wiesz, że lubię cię wkurzać - powiedziałem patrząc na przyjaciela.
-Dobra, dobra. Jeszcze się policzymy na zgrupowaniu.
-Może, nie napalaj się..
-Ja wiem swoje i wierzę w Ciebie - odpowiedział.
-Dzięki. Śmigaj, bo mi tu zdechniesz z głodu. A u mnie tak masełkiem pachnie...
-Spadaj! Trzymaj się Ziomek.
-Siemka Winiar. Pozdrów rodzinkę.
Rozłączyłem się i zjadłem kolejnego rogalika. 
Humor mi się nieco polepszył więc dokończyłem śniadanie po czym wziąłem się za odkurzanie.
Jak ja nie lubię tego robić... Jeszcze ten głupi but ortopedyczny, tak mi przeszkadzał. Dobrze, że już dzisiaj go ściągają. Teraz tylko będzie się dla mnie liczyła rehabilitacja. Oby wszystko było dobrze.
To gorąco dokucza mojej stopie, która swędzi jak cholera. Ale jeszcze trochę. Przy akompaniamencie muzyki szybko uporałem się ze ścieraniem kurzy.
Później było już z górki. Wolałem się przemęczyć i posprzątać, niż żyć w brudzie. Nie lubiłem, gdy był nieporządek. Nie żebym był jakimś pedantem czystości czy coś.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. 
-Kogo niesie? - powiedziałem sam do siebie. 
Otworzyłem ze ścierką w ręce. 
-Cześć - powiedziała Zosia. 
-Hej. Proszę, wejdźcie - zrobiłem im miejsce w drzwiach.
-Chętnie, bo od tych zakupów mi ręce odpadają...
Uśmiechnąłem się tylko. 
-Gdybym wiedziała, że sprzątasz mimo buta ortopedycznego, to moje mieszkanie też bym zostawiła w nieładzie - uśmiechnęła się szeroko Zosia. - Te zakupy są dla Ciebie. Założę się, że jeszcze nic nie kupiłeś. 
-Hmm... no niespecjalnie - podrapałem się po głowie.
Kobieta popatrzyła na mnie i chyba czekała na moją kontynuację.
-Mam jeszcze jedzenie w lodówce, więc nie musiałaś.
-Będziesz miał więcej. I nie potrzeba będzie Ci biegać po sklepach.
Zaśmiałem się.
-Miło z twojej strony - powiedziałem.
-To nic takiego. Jak się czujesz? - zapytała.
-W miarę dobrze. Dzisiaj idę do szpitala, żeby ściągnęli mi ten but i powoli będę zaczynał rehabilitację, jeżeli wszystko będzie dobrze.
-Trzymam kciuki - puściła mi oczko.
Pokazałem im mały salon i kazałem się rozgościć. Poszedłem zrobić herbatę Zosi oraz wziąć ciastka, a także ulubione herbatniki Antosi, które na szczęście miałem.
Wróciłem do dziewczyn i zająłem miejsce na przeciwko Zosi. Zaczęliśmy rozmawiać, a ja co chwile spoglądałem na Antosię, która zajadała się herbatnikami. 
Uroczo to wyglądało. Ta mała Kruszynka była przecudna! 
Gaworzyła, śmiała się, klepała Zosię, klaskała w rączki. Cudowne dziecko.
-Łukasz, słuchasz mnie?
-Co? - spojrzałem na nią. -Przepraszam, zamyśliłem się. 
-Pytałam, czy podwieźć cię do lekarza. 
-Nie. Nie rób sobie kłopotu - odpowiedziałem.
-To żaden kłopot - puściła mi "oczko". 
-Nie. Masz małą córcię, więc ja nie mogę się tak narzucać...
-Daj spokój. Więc jak będzie?
-Dam sobie radę, nie trzeba - sztucznie się uśmiechnąłem.
-No dobrze, jak chcesz - westchnęła. - Jakiś dziwny jesteś...
-Ja? Wydaje ci się. Antosia jest przeuroczym dzieckiem - mówiłem patrząc na dziewczynkę.
Kątem oka zauważyłem, ze kobieta się uśmiechnęła.
-A ty nie masz dzieci? - zadała pytanie.
-Eee...nie nie mam - zmieszałem się.
-Dlaczego?
-Moja zona nie chciała - po wypowiedzeniu tych słów ugryzłem się w język.
-Przepraszam.  To nie jest moja sprawa.
-Spokojnie - odpowiedziałem. - Każdy o to pyta, już się przyzwyczaiłem. Nie mam dzieci i pewnie już miał nie będę, ale nie ważne...
-Nie mów tak. Młody jesteś.
-Taa... - przeciągnąłem. -  Jak jagoda po świętym Marcinie.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
-Przecież przed 40 jesteś.
-No właśnie. To już taki młody nie jestem. A tu o wiek nie chodzi...
-Hej, może twoja żona do tego pomysłu dorośnie.
-Może. Rozwodzimy się -wypaliłem.
-Co? Łukasz... przepraszam, nie powinnam tego mówić. Wybacz, nie wiedziałam - zmieszała się.
-Nie przepraszaj...
-Będzie dobrze, jeszcze Ci się ułoży w życiu - dotchnęła mojej dłoni.
-Wątpię...
-Musisz w to uwierzyć. Jesteś młody. Utalentowany. Przystojny. Inteligentny.
-Nie wiem... Nie wiem czy będę w stanie kiedykolwiek zaufać jakiejś kobiecie po tym co się stało.
-Nie poddawaj się. Wiele zależy od twojej psychiki nastawień.
-Łatwo powiedzieć...
-A trudniej zrobić, wiem. Ale wierzę w  ciebie i twoje możliwości - lekko się uśmiechnęła. - Poradzisz sobie i będziesz szczęśliwy.
-Przepraszam Was drogie Panie, ale muszę zrobić coś na obiad. Rozgośćcie się, a ja coś upichcę. 
-Pomóc ci? - zaproponowała.
-Na co masz ochotę? 
-Na pizzę.
-Się robi - puściłem oczko po czym wyszedłem z pomieszczenia zostawiając moich gości.
Po parunastu minutach dołączyłem do dziewczyn, by pobawić Maluszka dając Zosi chwilkę odpocząć.
Widziałem, że mama dziewczynki cały czas mnie obserwuje.
Dużo mówiłem, tłumaczyłem, śmiałem się i  pokazywałem Antoninie. Była bardzo grzeczna, nie płakała ani razu nie pisnęła.
-Będzie z Ciebie wymarzony ojciec. I mąż, który robi boskie spaghetti i do tego pilnuje pizzy.
-O w mordkę! 
zerwałem się na równe nogi i zobaczyłem do pizzy. Na całe szczęście uratowana.
Kamień spadł mi z serca. Kilka razy zdarzyło mi się za mocno przypiec pizzę. Spojrzałem na zegarek i poczułem wibracje w kieszeni. Wyciągnąłem telefon, który zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu ujrzałem uśmiechniętą blondynkę. Odrzuciłem połączenie i zamknąłem na chwilę oczy.
Nigdy się od niej nie uwolnię. Będę musiał zmienić numer telefonu.
Kolejny raz zaczął dzwonić. Jeśli nie odbiorę będzie się dobijać, aż do skutku.
-Czego chcesz?! - syknąłem do słuchawki.
-Łukasz, proszę, porozmawiajmy spokojnie. 
-Nie mamy o czym rozmawiać. A spokojnie opowiem wszystko w sądzie.
-Nie przekreślaj naszego młlżeństwa. Wszystkich lat. 
-Nas nie ma - zacisnąłem zęby. 
-Nie pogrywaj sobie ze mną!
-Agnieszka czy ty się dobrze czujesz? Nie groź mi. Spotkamy się w sądzie. Nie dzwoń do mnie. Kontaktuj się przez adwokata. Żegnam.
Nacisnąłem czerwoną słuchawkę i rzuciłem telefon na stół.
-Nosz cholera jasna! - krzyknąłem sam do siebie.
Co za idiotka, jak śmie do mnie dzwonić? Już wiele razy próbowała wyjaśniać, teraz jej gadanie mnie nie obchodzi.
-Wszystko ok? - spytała Zosia.
-Wszystko jest ok - podszedłem do okna. - Przepraszam cię Zosiu za moje zachowanie...
-Na pewno? 
-Moja żona dzwoniła... 
-Nie denerwuj się. Skoro mówisz, że to skończone, to tego się trzymaj. Nie wracaj do przeszłości, nie rozpamiętuj. To nic dobrego nie przynosi. I nie pójdziesz do przodu
-Ja nie potrafię nie wracać. Wiesz ile lat właściwie straciłem? Byłem głupi i ślepy. Zakochałem się w modelce i sądziłem, że będzie tylko moja - znowu się wygadałem.
-Łukasz wiem, że to nie jest proste, ale musisz się nauczyć
-Jest ciężko... - patrzyłem na nią. - Nie wiem czy dam radę.
-To dla twojego dobra. Gdybym ja patrzyła w przeszłość nie donosiłabym Tośki i teraz nie wychowywała jej.
-Podziwiam cię, że dałaś radę...
-Sporo czasu minie jak się z tej miłości wyleczymy - stwierdziła.
-Nałożę obiadu, bo nie zdążę na rehabilitację.
Wykonałem czynność i nakryłem do stołu. Wspólnie zjedliśmy posiłek, Zosi bardzo smakowało.
Otworzyłem się przed nią. Opowiedziałem o wszystkim tak jak Winiarowi. Zosia nie była mi dłużna. Opowiedziała mi o całym swoim życiu. Moje sportowe całe znała
Oboje mamy nieciekawą przeszłość.
Rozmawiało mi się z nią niesamowicie dobrze. Jak ze starym kumplem.Niestety, to co dobre szybko się kończy.
Dziewczyny zaczęły się zbierać, a mnie zrobiło się smutno na samą myśl, że zaraz pójdą i będę musiał jechać do szpitala.
-Odwieziemy cię może, co? - zaproponowała kolejny raz.
-nie chce robić kłopotu, naprawdę. 
-Żaden kłopot, wsiadaj.
Zgodziłem się i wsiadłem do samochodu Zosi. Odwiozły mnie i poszedłem na rehabilitację.  
Doktor przywitał mnie serdecznie po czym zlecił prześwietlenie nogi
Modliłem się, aby wszystko było w porządku. Jeszcze długa droga przede mną, ale jeżeli będę mógł zaczynać rehabilitację to będzie duży krok do przodu.
Zdjęto mi but ortopedyczny i włożono stopę do przezroczystej mazi, a potem do lodu
-No, no. Łukasz jestem zadowolony z twojej stopy. Kości dobrze się zrosły. Teraz ścięgna trzeba dobrze wyćwiczyć. Od jutra rano zaczynamy. A teraz posiedź jeszcze kwadrans. Zaraz przyjdzie Mateo, który pokaże ci ćwiczenia na dziś wieczór. Do jutra - pożegnał się i skierował do wyjścia.
-Dziękuję doktorze. Do jutra.
Jak powiedział lekarz mój fizjoterapeuta przyszedł i pokazał ćwiczenia. Wyszedłem pełen nadziei ze szpitala przed którym stała.... Zosia z Tośką. 
-A wy co tu robicie? - zapytałem zdziwiony.
-Pomyślałam, że niefajnie byłoby, żebyś tłukł się taksówką do domu.
-Jezu... Zosia.... ale... przecież dałbym sobie radę... - zmierzyłem ją wzrokiem.
-Nie gadaj tyle - zaśmiała się. - I jak? - popatrzyła na nogę.
-Jest dobrze. Od jutra zaczynam rehabilitację.
-Milo się zaczyna. To jedziemy. Wsiadaj.
Pojechaliśmy do mojego mieszkania, ale dziewczyny nie chciały zostać nawet na herbatę. Usiadłem więc z laptopem przy stole i zacząłem ćwiczyć stopę. 
Po kilku minutach dostałem kolejne połączenie. Zadzwonił do mnie Stefan Antiga.
Bardzo się zdziwiłem tym telefonem. Nie spodziewałem się, że to właśnie on do mnie zadzwoni. Na początku pytał o nogę. Powiedziałem mu na czym stoję. Dodałem również, że jutro zaczynam rehabilitację. W pewnym momencie Antiga zapytał się, czy będę w stanie stawić się na zgrupowaniu w Spale. Mówił, że widzi mnie w swojej drużynie.
Bardzo się ucieszyłem i od razu podjąłem decyzję. Oczywiście się zgodziłem, bo jakbym mógł odmówić? Przecież Stefan chce dać mi szansę wystąpić z Orzełkiem na piersi i w ogóle, daje mi pozwolenie na trenowanie. W doskonałym nastroju poszedłem pod prysznic, pod którym analizowałem swój dzień. Doszedłem do wniosku, ze mam wokół siebie wielu życzliwych ludzi, na których mi zależy. Z optymizmem wymalowanym na twarzy położyłem się spać.


_____
Mówimy grzecznie dzień dobry. Wakacje stanowczo naszym rozdziałom nie służą, bo mijamy się, a co za tym idzie? Nie możemy niczego napisać. Lecz jak widać udało się-z jakim efektem? Oceńcie sami ;) Naszym zdaniem rozdział jest bardzo długi... ;))

Pozdrawiamy serdecznie zazdroszcząc tym, co byli na premierze filmu DRUŻYNA!

2 komentarze:

  1. Rozdział mega długi, bardzo mi się podoba :)
    Zosia martwi się o Łukasza to miło i czekam może na coś więcej ;)
    Pozdrawiam serdecznie, buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na nowego bloga. Nic o siatkówce ale myślę, że się spodoba http://milosc-na-odlegleglosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń